pan poeta kto to

Pan Poeta dla dzieci. Skąd ten pomysł?

A może by tak rzucić wszystko i zostać poetą dla dzieci? Skąd wziął pomysł i dlaczego w taki sposób?

Supermacho to ja raczej nigdy nie byłem, więc do tak radykalnych zmian w życiu, aby rzucić wszystko i rzucić się na nowe, mam ambiwalentny stosunek. Wiem, że coache zachwalają zmiany, od razu, bez żadnego „ale”, bo jak już, to już. Jednak ja im mnie płacę, więc pozwoliłem sobie wybrać taką drogę, jaką chciałem. A właściwie to życie chciało, bo to ono napisało scenariusz.

Na początku był lęk

Nie ma się co wstydzić. Ludzka rzecz. Pokazać swoje arcydziełka innym parom oczu czy nadal częstować nimi tylko szufladę, która chętnie otwiera się na wszystko? Dobra. Jesteś facetem. Masz prawie dwa metry – dasz radę (tłumaczyłem sobie drżącym głosem).

Na pierwszy strzał idzie rodzina i przyjaciele. Nie ma co… Prawdziwy akt odwagi z mojej strony. Oni przecież nigdy nie powiedzą złego słowa. Słyszeli, jak często mówię o swoich bajkach, jak dużo czasu im poświęcam. Na ich miejscu nie ryzykowałbym zbędnych uwag, na które można przymknąć oko.

Nie taki widz straszny

Zgodnie z założeniami. Nikt nie powiedział nic niemiłego. Ok. Dało się to przewidzieć, ale pierwszy krok za mną. Tak – był łatwy, ale kto powiedział, że pierwsze szkice trzeba wysyłać od razu do Norweskiego Komitetu Noblowskiego? No właśnie. W swojej lidze wychodziłem na prowadzenie.

Bliskim ufaj nie do końca

Zastrzyk rodzinnej adrenaliny pozytywów wystarczył tylko na chwilę. Chciałem poszukać potwierdzenia w oczach zupełnie obcych ludzi, którzy byliby bardziej obiektywni. Musiałem mieć pewność.

Poprzeczkę zawiesiłem sobie wysoko jak na początkującego autora znanego tylko niewielkiej publiczności (tylko koleżance i jej synkowi – Pawełkowi, dla którego napisałem „Kurę, co tyła na diecie”).

Turniej Jednego Wiersza, czyli mojego

Nie wiem, czy to projektowanie przyszłości (jak nazywają to niektórzy coache) czy czysty przypadek. Ale idę sobie kiedyś ulicą, a tu ogłoszenie: Turniej Jednego Wiersza. Jak szaleć to szaleć (pomyślałem). Od razu z wysokiego C.

Jak się później okazało Turniej Jednego Wiersza to takie spotkanie młodych poetów chwalących się swoją poważną twórczością o trudach egzystencji. Przynajmniej tak wynikało z ich tekstów, które byli uprzejmi zaprezentować. Dlaczego poezja ma być smutna i poważna? Przecież to także ogromna frajda. Czy poeta musi być nieszczęśliwy i pisać tylko o bólach życia?

Tak właśnie myślałem, słuchając występów. A później przyszło mi do głowy, że może nie ma się co z nich podśmiechowywać, bo prawdopodobnie dla nich to jest taka chwila jak dla mnie. Może to ich wielki akt odwagi, że w końcu wyciągnęli teksty z szuflad, by pokazać je światu? I to nie byle jakie, bo bardzo osobiste teksty.

Może tak było, dlatego podobnie jak inni słuchałem w zadumaniu tych tekstów, udając (podobnie jak inni), że wiem, o co autorowi chodzi. I zastanawiałem się (chyba słusznie), że to nie miejsce i czas na moje wesołe wierszowane bajki, które raczej cieszą niż smucą czy wprowadzają w zamyślenie.

Scena, mikrofon i galareta

Znasz to uczucie, kiedy w środku nocy wychodzisz z namiotu. Naokoło ciemno, wiatr szumi drzewami i wszystko wokół jakieś straszne i nieprzyjemne. Właśnie tak się czułem, wychodząc na scenę. Zupełnie nie pasowałem do dekadenckiego towarzystwa. Ale nadeszła moja kolej.

Wlokąc ciężkie jak syzyfowe głazy nogi, wszedłem na scenę. Serce uderzało jak deszcz o tropik namiotu, więc ciśnienie skoczyło jak cola zmieszana z mentosem. W nabrzmiałym poważną poezją miejscu zaczynam swoje górnolotne wersy:

Tyła kura raz na diecie: jecie, Kuro, czy nie jecie?

Jury

Byłem tak skupiony, że nie dostrzegłem reakcji jury, a dużo bym dał, by zobaczyć ich miny. Niepewny reakcji, kończę wersem:

A dla siebie i kogutka

piękna jestem, choć krąglutka…

Podnoszę głowę i… wszyscy biją brawo. Każdemu wcześniej też bili, ale teraz są na pewno szczerze. Może dałem im odetchnąć po tych ciężkich tekstach? Nie wiem. Schodziłem dumny jak dziecko, które właśnie dostało ulubionego żelka. To największa nagroda na jaką mnie stać, pomyślałem. Nie to miejsce. Nie ta twórczość. Nie to jury.

Pierwszą nagrodę otrzymał ciekawy tekst, tyle że nie mój

Gdzieś tam cichą nadzieję miałem na drugą nagrodę. Niestety. Trzecia? Też zabrał ją ktoś inny. Ok. Ale i tak wychodzę na tarczy. Zaprezentowałem się. Poznali mnie. Czas się zbierać.

Nagle mikrofon zabiera prowadzący spotkanie, ogłaszając, że jury przyznało jeszcze jedną nagrodę – nagrodę publiczności „Kurze, co tyła na diecie”. Zapraszamy na scenę.

Aaaaaaa! Tak! Tak! Tak!

Oszalałem. To wspaniałe uczucie. Zupełnie obcy ludzie docenili coś, co już bardziej nie mogło być moje . „Kura…” odchodzi z najcenniejszą z nagród, bo od publiczności. A to przecież mój pomysł i mój tekst, który skreślałem chyba tysiąc razy, by została ta piękna wersja. Wypolerowana. Jedyna. I super, bo teraz ma nagrodę. Ja też, bo od tamtej pory nazywam się pisarzem. I to największym – bo prawie dwumetrowym ;-).

Z górki choć pod górkę

Ale to dopiero początek. Teraz czas zamarzyć o wydaniu własnej bajki dla dzieci. Mam tekst, więc zlecam ilustracje.

Kilka miesięcy później książka jest gotowa do składu. Nie mogąc się doczekać, drukuję sobie prototyp. A jakże!

Po pierwszych tygodniach radości pozostało pytanie: co dalej? I zaczyna się pod górkę. Piszę do różnych wydawnictw, ale przypomina to pogawędkę na infolinii. Możesz czekać i czekać, ale bez większych nadziei.

Jeśli nie wydawnictwa, to gdzie?

Cierpliwość nigdy nie była najmocniejszą z moich zalet, więc zniecierpliwiony oczekiwaniem postanawiam postawić na Czytelników. Skoro nie wydawcy, to wydam książkę sam – ale na pewno ją wydam. Staje się to moją małą obsesją. Piszę dla Czytelników, więc to ich zapytam o zdanie. Jeśli im spodoba się pomysł, to już nic mnie nie zatrzyma. Czy koncepcja książki zauroczy i przekona ich na tyle, że kupią ją w przedsprzedaży właśnie po to, by jednak się ukazała? Nie wiem, ale jak nie spróbuję, to się nie dowiem. Dlatego organizuję akcję czy też zbiórkę funduszy na wspieramkulture.pl

Decyzja Czytelników

Odważyłem się poprosić o pomoc, bo mam ciekawe marzenie i książkę, która powoli zyskuje uznanie. Jedynym brakującym elementem są środki na druk. Miałem do wyboru: albo zadowolić się prototypem w szufladzie, albo pokazać ją światu i zobaczyć, co z tego wyniknie. Znasz mnie już troszkę, więc wiesz, co wybrałem.

Początkowo czułem euforię, ale także pewne zażenowanie, że proszę ludzi o pieniądze. Ale szybko porzuciłem tę drugą myśl, bo przecież nie chciałem ich otrzymać za darmo. Każdy mógł wybrać sobie prezent, np. zamówić w przedsprzedaży książkę, a jeśli nie, to chociaż kawę z Panem Poetą. Chyba że wolał posłuchać komplementów od samej Kury, to też była taka możliwość. A jest w tym dobra, bo siebie także mocno docenia w bajce o „Kurze, co tyła na diecie”.

Gdyby się okazało, że komuś temat wydał się bardzo ciekawy, przygotowałem możliwość otrzymania tytułu Patrona, a także Fundatora Pana Poety. Wiązało się to z tym, że wraz z książką, na stronie i w mailach, zawsze i wszędzie będę podkreślał, kto wspierał mnie od samego początku.

Opłaciło się, ale nie tak jak myślisz

Cała akcja rozegrała się w internecie. Informowałem o niej znajomych na Facebooku, Instagramie i wszędzie, gdzie tylko się dało. Chyba zrobiłem to dobrze, bo nawet obcy ludzie chętnie dzielili się linkiem do akcji i wybierali dla siebie prezenty. Zrobił się tak duży szum w sieci, że stało się coś, czego zupełnie się nie spodziewałem.

Wydawnictwo

Mniej więcej w połowie akcji, kiedy było już bardzo prawdopodobne, że zakończy się ona sukcesem, pojawiły się rozmowy z bardzo dużym wydawnictwem. Pomyślałem, że Prószyńskiemu się nie odmawia. Zabrałem Kurę-pacynkę, prototyp książki i wyruszyliśmy na spotkanie.

Szybko doszliśmy do porozumienia i okazało się, że wydadzą nie jedną, a trzy moje książki, i nie w minimalnym nakładzie (jak zakładałem w akcji), a w standardowym.

Premiera

Książka ukazała się 16 maja nakładem wydawnictwa Prószyński. Jeszcze rok temu, gdyby mi to ktoś powiedział, nie uwierzyłbym. Wszystko potoczyło się tak szybko i niespodziewanie, że nadal przecieram oczy ze zdumienia.

Serdecznie dziękuję wszystkim, którzy zaangażowali się w listopadową akcję, przyszli na spotkania Pan Poeta Show i poznali mnie bliżej, a co najważniejsze – polubili książkę. Bez Waszego zaangażowania wszystko mogło potoczyć się zupełnie inaczej. Naprawdę bardzo, bardzo dziękuję. To dzięki Wam spełniłem marzenie i zostałem Panem Poetą.